Wrocławska Fabryka Snów, czyli o historii filmu na Dolnym Śląsku

29 marca 1952 r. zapadła decyzja o otwarciu Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu przy ul. Wystawowej 1. Wyboru dawnych terenów wystawowych nie można było uzasadnić ani ekonomicznie ani tym bardziej logistycznie, ale polityczna chęć wzmocnienia polskości Wrocławia i tzw. Ziem Odzyskanych doprowadziła do powstania jednego z trzech najważniejszych w kraju centrów filmowych. I choć słynny przedwojenny niemiecki reżyser Friedrich Wilhelm Murnau kręcił w 1922 r. we wrocławskich plenerach Fantoma, a w Breslau działało kilka firm produkcyjnych, to jednak historia filmu na Dolnym Śląsku wiąże się głównie z Polską.

Jak to się zaczęło?

Chronologicznie numerem 1 w historii wrocławskiej wytwórni pozostaje socrealistyczne dzieło Marii Kaniewskiej Niedaleko Warszawy – szpiegowska opowieść o imperialistycznych sabotażystach. Nie jest to dokonanie istotne, ani z perspektywy historii polskiej kinematografii, ani też dla dolnośląskich spacerów filmowych, gdyż zdjęcia realizowano w atelier, nie opuszczając studia. Jednak już film nr 2 to rzecz ciekawa i godna zapamiętania. Był to debiut Andrzeja Wajdy Pokolenie, co prawda dotyczący okresu II wojny światowej w stolicy, ale korzystający nie tylko z hal zdjęciowych, ale również z wrocławskich ulic w pobliżu Placu Grunwaldzkiego. Szybko miało się okazać, że Wrocław stanie się doskonałym miejscem dla debiutantów. Jeszcze w latach 50. swoje kariery rozpoczęli tutaj: Stanisław Lenartowicz, Wojciech Has czy Kazimierz Kutz.

Wrocławska szkoła filmowa

W tym samym czasie doszło do narodzin najważniejszego – patrząc również z dzisiejszej perspektywy – nurtu w dziejach rodzimego kina: Polskiej Szkoły Filmowej. Kanoniczne filmy nurtu zajmowały się dramatycznymi wydarzeniami II wojny światowej, począwszy od walk obronnych z 1939 r., przez okres podziemia, Powstanie Warszawskie, aż po odzyskanie niepodległości w maju 1945 r. Przed 1955 r. nasi reżyserzy i scenarzyści sięgali po tę tematykę incydentalnie. Stalinowskie represje nie sprzyjały rzetelnemu komentowaniu historii najnowszej. Dwa lata po śmierci Józefa Stalina czuło się w powietrzu zmianę. Choć rozpoczynający falę filmów spod znaku Szkoły Polskiej Kanał Wajdy nie jest związany z Wrocławiem, a druga kultowa postać tego nurtu – Andrzej Munk – nigdy nie związała się ze stolicą Dolnego Śląska, to jednak pozbawiona bacznej obserwacji władz Wytwórnia Filmów Fabularnych we Wrocławiu zapisała silną kartę w latach 1955-1962, obejmujących istnienie Polskiej Szkoły Filmowej.

Doceniony po latach debiut Stanisława Lenartowicza Zimowy zmierzch (1956) w nowatorski formalnie sposób eksplorował tematykę prowincjonalną. Absolutnym hitem 60 lat po premierze pozostaje Popiół i diament Wajdy (1958), dramatyczna historia AK-owców z ikoniczną kreacją Zbigniewa Cybulskiego i pięknymi plenerami Wrocławia oraz Trzebnicy. Swoistą odpowiedzią na patriotyczną wypowiedź filmową twórcy Pokolenia dał w swoim drugim dziele pełnometrażowym Kazimierz Kutz. Nikt nie woła zaczyna się tam, gdzie kończy się Popiół i diament. Teraz musi się ukrywać i wojenna rzeczywistość kładzie się cieniem na jego pierwszej miłości, blokuje wielkie porywy serca. Kutz całość akcji filmu zlokalizował w Bystrzycy Kłodzkiej, rozpoczynając tym samym barwne dzieje ekranowe miasteczka. Zresztą, jego rozliczeniowy i dużo lepiej przyjęty (Nikt nie woła odrzucono za formalizm) debiut Krzyż walecznych zapoczątkował z kolei filmową przygodę słynnego Lubomierza, dziś znanego jako miasto Samych swoich. Jeśli doliczymy jeszcze debiut Hasa Pętla, wojenne Pigułki dla Aurelii Lenartowicza, Lotną Wajdy i Jak być kochaną Wojciecha Hasa, przynoszące nam jedną z najbardziej wyrazistych w dziejach polskiej kinematografii postaci kobiecych, układa nam się z tego bardzo mocny zestaw. Mieszkających wtedy w stolicy Dolnego Śląska reżyserów (Hasa, Kutza, Lenartowicza, Wajdę), stale spotykających się na korytarzach WFF porównywano ze sobą. Rzeczywiście – rywalizowali, polemizowali i każdy z nich poszukiwał własnego języka filmowego.

Wszędzie mała stabilizacja

Wszystko, co dobre… Wiemy, jaki jest koniec, prawda? Również Polska Szkoła Filmowa przestała być na rękę usztywniającej gorset wolności władzy za rządów Władysława Gomułki. Lata 60. to okres partyjnego zapotrzebowania na wielkie widowiska historyczne oraz kino rozrywkowe. Znaczeniem dla naszej kinematografii nic nie przebija w tej materii dwóch tytułów: Rękopisu znalezionego w Saragossie Wojciecha Jerzego Hasa (1964) i Samych swoich Sylwestra Chęcińskiego (1967). Adaptacja szkatułkowej powieści hrabiego Potockiego unieśmiertelniła Hasa po wsze czasy i pod każdą szerokością geograficzną. Wizyjne kino popularyzowali na świecie Francis Ford Coppola czy Martin Scorsese. Natomiast kultowa komedia Chęcińskiego doczekała się dwóch kontynuacji i mimo, że nie cieszy się globalną popularnością, ale bawi i wychowuje kolejne pokolenia Polaków, pozostając też jednym z ciekawszych przykładów opowieści o masowej migracji ze wschodu na zachód.

W WFF w tym czasie montowano i udźwiękawiano również Nóż w wodzie Romana Polańskiego (1962), następny z genialnych debiutów i zarazem pierwszy polski film nominowany do Oscara za Najlepszy Film Nieanglojęzyczny, oraz powstała pierwsza rodzima komedia o II wojnie światowej, czyli Giuseppe w Warszawie Lenartowicza. Aleksander Ścibor-Rylski zrealizował też świetny kryminał Morderca zostawia ślad (1967) – jednak film ten przeszedł do historii filmu, jako plan zdjęciowy, w trakcie którego tragicznie zmarł Zbigniew Cybulski – wpadł pod koła pociągu i dokonał żywota w szpitalu przy ul. Rydygiera.

Z daleka widok jest słaby

Kolejna dekada przyniosła zwiększenie mocy produkcyjnej rozbudowującej się wytwórni wrocławskiej, i następną serię ciekawych debiutów (m.in. Uciec jak najbliżej Janusza Zaorskiego, Kardiogram Romana Załuskiego czy Trąd Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego). Jednak najwięcej dobrego działo się przy Wystawowej 1, kiedy zaczęły powstawać filmy młodych twórców, demitologizujące politykę władz względem robotników. Znów wiele z tych tytułów zrealizowano we Wrocławiu, gdzie cenzorskie oko nie mogło na bieżąco podglądać pracy na planie. Tak doszło do Wodzireja Feliksa Falka (1977), Indeksu Janusza Kijowskiego (1978), Dreszczy Wojciecha Marczewskiego (1980) czy Kobiety samotnej Agnieszki Holland (1981). Czasem z realnym “wypuszczeniem w świat” bywały problemy, niektóre nieprawomyślne filmy dostawały zakaz dystrybucji lub były prezentowane w skrajnie ograniczonym wymiarze.

Szarość kina codziennego

Najbardziej bolesny czas dla polskiego kina nastał po wprowadzeniu Stanu Wojennego, kiedy zatrzymano premiery, wstrzymano produkcję, a środowisko filmowe – za namową Wajdy – protestowało. Realizowano głównie bezpieczne tytuły rozrywkowe, z których warto wspomnienia są na pewno Wyjście awaryjne Romana Załuskiego (1982), kręcone w Prusicach i we Wrocławiu, a także kryminalna komedia Chęcińskiego Wielki Szu (1983). Kiedy zakazy zostały zniesione, siermiężność pozbawionych nadziei na lepsze jutro lat 80. dała o sobie znać również na ekranach. Brak wiary w uczciwość funkcjonującego systemu pokazuje W zawieszeniu Waldemara Krzystka (1986), Marcowe migdały Radosława Piwowarskiego (1989), a także Ostatni dzwonek Magdaleny Łazarkiewicz. Wielu bohaterów kręconych wówczas filmów marzyło o ucieczce z rozpadającej się prowincji, jak zakochana w kinie Merlin z Pociągu do Hollywood Piwowarskiego (1987) czy bohaterowie debiutu Krzysztofa Krauzego Nowy Jork, czwarta rano (1988), filmowanego w Bystrzycy Kłodzkiej.

Wrocław na usługach

Transformacja ustrojowa okazała się dla społeczeństwa gorzką do przełknięcia pigułką. Koniec gospodarki centralnie planowanej i przejście na system kapitalistyczny przyczyniły się do produkcyjnego regresu wrocławskiej WFF. Filmów nie kierowano do produkcji – teraz to  prywatne firmy produkcyjne wybierały najdogodniejsze warunki. Praca na Dolnym Śląsku stała się irracjonalna z punktu widzenia branży mieszkającej – w przeważającej większości – w stolicy. Produkcja filmów korzystających z dolnośląskich plenerów radykalnie zmalała. Choć trójka związanych z regionem twórców (Waldemar Krzystek, Wiesław Saniewski, Jan Jakub Kolski) radziła sobie całkiem nieźle, znajdując środki na realizację swoich pomysłów. Sama wytwórnia bezskutecznie czekała na centralne wsparcie, w międzyczasie wyprzedając swój majątek a ratunku szukała pracując dla, odkrywających polski rynek, kinematografii europejskich. Niemcy szczególnie upodobali sobie Wrocław i Legnicę, regularnie zamieniając fragmenty tych miast w Berlin sprzed lat. Stolica Dolnego Śląska wystąpiła też w roli Rotterdamu z lat 20. XX wieku i to w fabule, która okazała się potężnym sukcesem artystycznym – kręcony w kilku punktach we Wrocławiu holenderski Charakter Mike’a Van Diema (1997) zrobił to, czego nie udało się Nożowi w wodzie – zdobył Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny.

Lata 90. zapiszą się głównie jako okres wegetacji produkcyjnej i rzadkiego wykorzystywania bogactwa plenerów i wnętrz dolnośląskich przez X Muzę. XXI wiek rozpoczął się równie smutno i nawet kiedy z atelier WFF przyjechał skorzystać Peter Greenaway na potrzeby Nightwatching, zgasił dobre humory otwartym wyznaniem, że wybrał Wrocław tylko z powodów finansowych. Trend, który aktualnie przywraca nadzieje na filmowe życie pięknych miejsc naszego regionu, zaczął się już w połowie poprzedniej dekady. W realizację Małej Moskwy Waldemara Krzystka włączyły się władze lokalne, co w połączeniu z działającym od 2004 r. Polskim Instytutem Sztuki Filmowej dało mocny impuls do rozkręcenia produkcji filmowej na Dolnym Śląsku.

Złote lata

2008 r. to z kolei ważna data dla filmowców z regionu i ekip filmowych, które chcą pracować w województwie dolnośląskim. Wówczas oficjalnie zainicjował swoją działalność Dolnośląski Fundusz Filmowy, finansowany w połowie przez Miasto Wrocław i w połowie przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego. Instrument, w formie konkursu, ma za zadanie dofinansowywać produkcje filmowe, powiązane ekonomicznie i (często) merytorycznie z regionem. Dzięki działaniu w strukturach Odry-Film (od 2018 r. – Dolnośląskie Centrum Filmowe) wsparcie otrzymało już ok. 70 filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych, realizowanych we Wrocławiu i w regionie. Wśród nich, m.in.: Sala samobójców Jana Komasy (2011), Wygrany Wiesława Saniewskiego (2011), 80 milionów Waldemara Krzystka (2011), Najlepszy Łukasza Palkowskiego (2017), Pokot Agnieszki Holland (2017), Fuga Agnieszki Smoczyńskiej (2018) czy Ułaskawienie Jana Jakuba Kolskiego (2018).

Dodajmy działalność Centrum Technologii Audiowizualnych (od 2011 r. spadkobierca działań WFF, zaangażowany chociażby w: Twojego Vincenta Hugh Welchmana i Doroty Kobieli, Las 4. rano Jana Jakuba Kolskiego” i Człowieka z magicznym pudełkiem Bodo Koxa) oraz Wrocław Film Commission, ułatwiającej produkcję w regionie od 2013 r. i mającej na koncie pomoc w stolicy województwa hollywoodzkiego przy kinie spod ręki Stevena Spielberga przy okazji Mostu szpiegów (2015). Trzeba też pamiętać o realizowanych na Dolnym Śląsku głośnych tytułach, jak: Miasto 44 Jana Komasy (2014), Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego (2017) czy Obrazy bez autora Floriana von Donnersmacka (2018). Biorąc pod uwagę wszystkie te elementy, łatwo można dostrzec, że nastał renesans produkcji filmów na Dolnym Śląsku.